22 maja 2010

Przeprowadzka

Kontynuacja wątków będzie prowadzona na Citizen Erased. Zapraszam :)

25 kwietnia 2010

Bletka czyli najlepszy serial o młodzieży


Może was troszkę tytuł zmylił, ale oczywiście chodzi mi tu o brytyjski serial "Skins", który swą nazwę zawdzięcza właśnie słowu bletka, które po angielsku brzmi właśnie skins. :)

Dla niewtajemniczonych klika słów o czym jest serial. 

Dotychczas powstały 4 sezony złożone z dwóch generacji bohaterów. Bowiem formuła serialu jest taka, że w pierwszym sezonie poznajemy bohaterów natomiast w drugim zagłebiamy się w ich problemy, relacje między nimi, po czym się żegnamy i już w kolejnym sezonie mamy świeżutką partię nowych postaci. 

Serial opowiada o nastolatkach, o piciu, narkotykach, seksie, homoseksualiźmie, czyli o wszyskim o czym chcemy wiedzieć wszystko, ale biomy się do tego przyznać. 

Polecam wszystkim!!!

Cheers :)

18 marca 2010

Alicja w Krainie Czarów



W kinach jest już od prawie dwóch tygodni, długo przeze mnie wyczekiwany film Tima Burtona "Alicja w Krainie Czarów". Dzisiaj (w końcu) udało mi się dopaść do kina i obejrzeć. Ale... Właśnie to "ale"... Może to kwestia wieku - nie wiem, ale nie porwał mnie ten film. Kompletnie nic mnie nie urzekło. Pozostaje jak zawsze cudowny Johnny Depp, ale sam Johnny tam nie pomoże. W sumie gdyby wyciąć tylko te fragmenty, w których występuje Szalony Kapelusznik i sklecić z tego około dwudziestominutowy filmik, mi by to w zupełności wystarczyło. Tak więc, "Alicja" wypada słabiutko... niestety... A! I jeszcze te potworne, czarne brwi Białej Królowej - coś czuję, że będzie to mój senny koszmar przez dobrych kilka tygodni.

Cheers :)

29 grudnia 2009

Na'vi i Pandora czyli "Avatar" Camerona!


Od światowej premiery "Avatara" w kinach minęło dokładnie jedenaście dni (w polskich kinach - od czterech dni), a już film ten podbija serca tysięcy ludzi.

Powstała od początku do końca wyłącznie w wyobraźni historia, której przeniesienie na duży ekran pochłonęło 230 milionów dolarów zachwyca pięknymi kolorami i magicznym światem Pandory. Na 160 minut wchodzimy w ten magiczny świat poznając tubylczą rasę Na'vi - niezwykle pięknych niebieskich człekokształtnych istot. Na'vi żyją w zgodzie z naturą, nie zabijają niepotrzebnie, szanują świat w którym żyją gdyż są z nim duchowo zjednoczni. Jednak równowaga w tym hipnotyzującym świecie zostaje zburzona przez... ludzi. Chciwi na pieniądze są w stanie zniszczyć wszystko co stanie na ich drodze, przeszkadzając w osiągnięciu celu...

Film ten ma potężne pro-ekologiczne przesłanie. Pokazuje nas, ludzi takich jakimi na prawdę jesteśmy - egoistycznych, materialistów, bezwzględnych. Na Pandorze dochodzi do walki o ocalenie planety, o ocalenie całych populacji niezwykłych zwierząt i roślin jakie tam żyją. 

Może i w obsadzie nie ma wielkich gwiazd Hollywood, ale może i lepiej. Dzięki temu mamy okazję rzeczywiście poznać bohaterów. Jednakże technika i precyzja z jakim wykonana jest każda scena tego filmu, czyni z każdego kadru małe dzieło sztuki. 

Polecam każdemu! Nie czekajcie na wydanie DVD - warto wydać te dwadzieścia parę złotych i cieszyć oko i duszę pięknym obrazem i znakomitym dźwiękiem.

Jak już o dźwiękach mowa, należy zwrócić tu uwagę na fenomenalny soundtrack stworzony przez Jamesa Hornera, który dodaje tej wspaniałej krainie magii... 

Cheers :)

30 października 2009

Muse Berlin 29.10.2009


Trzy miesiące temu dowiedziałam się, że ma być koncert. Reakcja: JADĘ!!! Dzień po dniu zbliżałam się do tego wymarzonego dnia.. Z każdym dniem apetyt rósł. Aż w końcu nastała długo wyczekiwana chwila.

Pobudka przed godziną 5... Z emocji nie mogłam dospać. Trzeba było się wyszykować. Zabrać najważniejsze rzeczy czyli: bilet, koszulkę Muse i euro (na nową koszulkę Muse). Jeszcze jakieś kanapki na drogę. I wyruszamy do Poznania na dworzec letni gdzie będzie czekał bus. W busie ludzie wsiadający w Warszawie w półśnie robią Poznaniakom miejsce, jeszcze sprawdzenie "obecności". Godzina 7.40 odjeżdżamy :)

Jesteśmy w Berlinie jakoś po godzinie 12 więc do koncertu dużo czasu. Wyruszamy na małe zwiedzanko i jakoś czas zleciał.

Godzina 18:03 otwierają bramy! Nikt się nie pcha, każdy powoli podchodzi, ochroniarze sprawdzają torby jak już puszczą to trzeba dobiec do sklepiku z gadżetami!!! Koszulki zakupione w cenie 25 euro za sztukę (dla nas drogo a i tak szły jak świeże bułeczki). Czs ruszyć zająć jakieś fajne miejsce. Co mnie zdziwiło jakoś szczególnie dużo osób nie oblegało jeszcze barierek, więc stanełyśmy w takim miejscu, żeby nas nie stratowano ale jednocześnie, żeby widok był dość dobry. Jeszcze godzina...

Wybiła 19:30 na scenę wychodzi support. The Horrors - horror... Zero energii, muzyka nieciekawa... Image okropny... Dobrze, że skończyli grać po 30 minutach bo więcej bym nie zniosła...

Panowie od sprzętu zwijali ich kabelki i wynosili wszystkie duperele a my znów czekamy, z każdą minutą bardziej spragnieni naszego Muse!!! Parę minut po 20 (nie wiem ile bo zegarka nie miałam - w końcu szczęśliwi czasu nie liczą) gasną światła...

MUSE!!! W wieżowcach zaczynają zapalać się po kolei "okienka", muzyka rozbrzmiewa - cudne intro - po chwili pojawiają się na ekranach schody, sylwetki osób wchodzą po nich... Nagle kurtyny opadają i są!!!!! Matt po lewej, na środku Dom i po prawej Chris. Zaczyna się Uprising i tłum już szaleje! "We will be victorious" wykrzykują wszyscy na refrenie. Zaraz po - świetne, energetyczne Resistance! Tutułowa piosenka z płyty wprawia w ekstazę. Potem New Born! Zielone lasery nad naszymi głowami. Boskie wykonanie! Ludzie nie mają chwili wytchnienia zaraz po NB chłopaki zaczynają Map of the Problematique i Supermassive Black Hole. Nie mam siły! Nie słyszę własnego głosu ale skacze i krzyczę dalej! Następnie wielkie zdziwienie... Zaczyna się Guilding Light... Słaby punkt płyty ale na żywo geniusz!!! Potem masowa Hysteria! Czuję, że umieram i rodzę się na nowo! Teraz chwila oddechu United States of Eurasia, świetne Feeling Good i mroczne Undisclosed Desires... Te niskie dźwięki Keytaru... Ach! I znów uderzenie - Starlight rozgrzewa, kompletny szał przy Plug in Baby, Time is Running Out i absolutnie miażdżące Unnatural Selection!!! "Ołszioooooooooooooooon!!!" Chłopaki uciekli ze sceny, ale my kompletnie wykończeni krzyczymy, klaszczemy, byle tylko powrócili... Znów rozbłysły światła i spokojny początek Exogenesis: Symphony Part 1 (Overture). Cudne! Boskie! Brak słów żeby to opisać. Potem idealne przejście do Stockholm Syndrome i znów miazga! Szał! Wiemy, że koncert zbliża się ku końcowi więc dajemy z siebie wszystko! Całą energię, która nam została... Chris zaczyna grać na harmonijce... Knights of Cydonia

Nie pamiętam, między którymi utworami Chris i Dom zagrali tzw. Helsinki Jam ale to było coś świetnego, kompletnie nie do ogarnięcia! Obracająca się perkusja, światła... Cudo!!!

Światła zgasły... tyle wyczekiwany koncert dobiegł końca... Jednak gdzieś tam w środku nadal brzmią znajome dźwięki. Jak bym chciała cofnąć czas i być tam znów... 

Dowiedziałam się jednego - mianowicie, że kocham MUSE! I że nigdy w nich nie zwątpie... Mam nadzieje, że przyjadą do nas, do Polski.

Podsumowując, przeżyłam cudowne chwile, poznałam wspaniałych ludzi i nigdy, przenigdy nie zapomnę tego koncertu. 

Cheers :)

16 października 2009

Pearl Jam - Backspacer


Nie będę się tutaj rozpisywać, że niby nie wiadomo jaką wielką fanką Pearl Jam jestem, bo nie jestem... Lubię ich, posłucham, ale większości tytułów nie pamiętam. Jedyny album, który znałam w całości to OST do "Into The Wild"...aż do teraz. Mianowicie ukazał się nowy album zespołu "Backspacer". Miałam ochotę go kupić, ale zrezygnowałam po tym jak zobaczyłam nasze rodzime wydanie... Dla niezorientowanych napiszę tyle, że jest to kopertka (polskie g*wno, polska cena) jak przy płytach z gazety (teraz nawet są już niektóre w pudełkach)... Sorka, ale jak kupuje płytę to mam zamiar się jeszcze super książeczką pojarać. Zdjęcia, teksty piosenek... Przecież każdy wie, że orginalne płyty kupuje się dla książeczek (po części). No ale, co dalej? Koleżanka mówi mi, że płyta jest super, oczywiście jest zagorzałą fanką PJ, ale o chwili dodaje, że mi ją prześle... No to ja ok i czekam na płytę.

Warto dodać, że album ukazał się własnym nakładem, bez żadnych wielkich wytwórni i super producentów. Na płycie jest wszystko co powinno być! Kawałki z rokowym pazurem, emanujące taką energią, że ciężko ci usiedzieć w krześle i kojące, niezwykle melodyjne i nastrojowe ballady. Muzycy z Seatle zafundowali nam około 40 minut czystej rozkoszy słuchania. Gdybym znała dokładnie całą dyskografię, powiedziałabym, że to najlepszy album w ich całym dorobku płytowym. Niestety nie znam, dlatego napiszę, że to najlepszy ich album z tych, które udało mi się przesłuchać. 

Moje serce zostało zdobyte przez cudne "Just Breathe" w którym Eddie czaruje swoim głosem przez ponad 3 i pół minuty, a gdy się utwór kończy chcesz żeby zaczął się jeszcze raz, i jeszcze raz... Piosenka jakby wyciągnięta z soundtracku "Into The Wild". Perełka na płycie. Mój numer jeden i piosenka dnia ;)

To tyle o "Backspacer", mimo słabego wydania w sensie oprawy graficznej płyta warta przesłuchania, kupienia i uwielbienia! Ja poszukam wydania z książeczką w ładnym pudełku, żeby ukoronować nią moją półeczkę w domu. 

Cheers ;)

9 października 2009

Przypadkowy mąż


Pytanie: Jak bardzo porady miłosne mogą zniszczyć komuś życie? Odpowiedź: Bardzo.

Wszystkiego o tym, możesz się dowiedzieć z filmu "Przypadkowy mąż" (reżyseria Hugh Wilson , Griffin Dunne), gdzie miłosnych porad swoim słuchaczom udziela Dr Emma Lloyd (Uma Thurman). Kolejna komedia romantyczna na ekranach kin, na którą... szkoda tych 15 złotych za bilet.

Oglądasz zapowiedź i myślisz sobie: "Fajna obsada w filmie! Uma Thurman, Colin Firth i Jeffrey Dean Morgan! Super!" Otóż to. Myślisz sobie, robisz sobie nadzieje, idziesz na film i wielkie rozczarowanie... Może tylko ja tak mam, ale Umę wolę oglądać w filmach typu "Kill Bill" kiedy jednym kopnięciem załatwia dwudziestu chińczyków, niż w komediach romantycznych bo na komedię, Thurman ma za mało wdzięku i jest nieco sztywna... Jeffrey Morgan ratuje się tam jedynie wyglądem bo miło na niego popatrzeć. Pozostaje jeszcze jakaś nadzieja w Colinie, ale tu niestety spotyka nas największe rozczarowanie, bo rola jest... hmm... okropna. Firth jest w tym filmie nijaki... Facet kompletnie bez charakteru. Jedynie cudowny akcent pozostaje bez zmian. 

Tak więc, film jest nudnawy (trzeba było się popcornem porzucać żeby rozruszać atmosferę) i bez jakiegoś większego humoru... Najlepsze sceny to chyba Uma Thurman na kompletnym gazie w pubie pełnym facetów. 

Jak już chcecie iść do kina na film, nie idźcie na to... Wybierzcie coś ciekawszego (np. "Bękarty Wojny"). A jeżeli koniecznie chcecie akurat TEN film obejrzeć to ściągnijcie go skądś, albo poczekajcie na premierę DVD. Pewnie za jakieś trzy miesiące będzie go można kupić jako dodatek do "Naj" albo "Pani Domu". Reasumując, nie polecam...

Cheers :)